Zielska Kolonia. Miejsce pachnące ziołami

Data utworzenia: 24.04.2023

Jej babcia Olga znała się na ziołach, zioła zbierała jej ciocia. Bakcyla połknęła też Agnieszka Prymaka, założycielka Zielskiej Kolonii, w której własnoręcznie wytwarza herbaty, octy czy syropy. 

[fot. Zielska Kolonia/FB]

Do Zielskiej Kolonii możemy trafić z Knyszewicz w gminie Szudziałowo. Kierunek wskazuje zielony drogowskaz. To miejsce, w którym powstają ręcznie wytwarzane produkty z ziół zbieranych w okolicy Wzgórz Sokólskich. Tworzy je Agnieszka Prymaka, która tutaj się wychowała, a po latach wróciła do rodzinnego domu.

Połknęła zielarskiego bakcyla

Droga do zajmowania się ziołami nie była jednak prosta. Na ziołach znała się babcia Olga od strony mamy. Kiedy nie mogła już mieszkać sama, dzieci podzieliły się opieką nad nią i przyjeżdżała do każdego na kilka miesięcy. 

– To były takie czasy, że wszyscy musieli się trochę znać na działaniu ziół. Trzeba było leczyć zwierzęta, dzieci. Jedni znali się lepiej, drudzy gorzej. Babcia była z tych, którzy znali się lepiej. Gdy do nas przyjeżdżała, miała emaliowane kubeczki, które stawiała na płycie i wsypywała do nich różne ziółka. Jako małe dziecko zupełnie nie wiem, co to było, ale przyciągało moją uwagę, bo pachniało inaczej niż zwykła herbata. Bardzo mnie to fascynowało – wspomina Agnieszka Prymaka.  

Opowiada też o ciotce, która znała się na ziołach – nazywa ją „szeptuchą na niewielką skalę”. Ona zbierała zioła i sprzedawała do Herbapolu. Mała Agnieszka pomyślała, że może też zacznie przygodę z ziołami, a przy okazji trochę zarobi. Ze swoimi zbiorami jeździła do ciotki pytać, co to za rośliny. W młodości Agnieszka czytała też książkę zielarską Marii Treben i fascynowała się, na ile chorób mogą pomóc poszczególne gatunki.

– Pamiętam moment, w którym zachorowała mama. Dowiedziała się, że ma jedną nerkę, druga jest szczątkową, z taką prawdopodobnie się urodziła. Ta zdrowa nerka zaczęła szwankować. Jako dziecko miałam misję, by wyleczyć mamę. Robiłam jej ziołowe kąpiele, przygotowywałam napary – oczywiście pod nadzorem babci – opowiada założycielka Zielskiej Kolonii. 

Postawiła wszystko na zielarstwo

Gdy wyjechała do liceum do Sokółki, zioła w zasadzie zniknęły z jej z życia. Potem były studia na Wydziale Nauk o Zwierzętach w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Przyznaje, że zwierzęta zawsze były jej bliskie. Myślała, że zajmie się weterynarią, potem zainteresowała się behawioryzmem i szkoliła psy. Do akademika wprawdzie woziła jakieś ziółka, robiła mieszanki dla znajomych, ale na poważnie zielarstwem zajęła się, gdy pojawiły się jej dzieci i z powrotem sprowadziła się na Podlasie. Syn zmagał się z ciężką odmianą atopowego zapalenia skóry. Zaczęła więc przygotowywać mu ręcznie robione mydełka, maści, kąpiele.

– W 2010 roku trafiłam na grupę ludzi w internecie, którzy też zgłębiali temat zielarstwa. Zaczęliśmy się spotykać na zlotach zielarskich i wymieniać wiedzą. Dawały mi one potężną dawkę energii – opowiada Agnieszka Prymaka.

W 2016 roku pozmieniała swoje życie. Pracowała jako urzędnik i ta praca na pewnym etapie dawała jej satysfakcję. Jednak z dwójką małych dzieci, przy codziennym zajmowaniu się domem i ogrodem, było coraz mniej czasu na zioła. Nie układało się też w życiu prywatnym – podjęła decyzję o rozwodzie.     

– Przyszedł taki moment, że postawiłam wszystko na jedną kartę. Dużo pracowałam i moje ciało zaczęło dawać oznaki zmęczenia. Skumulowały się też emocje związane z rozstaniem z mężem. Nie widziałam opcji rezygnacji z pasji zielarskiej. Padło więc na urlop wychowawczy – snuje opowieść zielarka. 

To był czas, kiedy natura i zielarstwo ją pochłonęły. Do pracy urzędnika już nie wróciła. Wytwarzała coraz więcej produktów. Z pomocą Lokalnej Grupy Działania „Szlak Tatarski” dostała dofinansowanie na otwarcie swojej działalności. Dziś produkty sprzedaje w ramach tzw. rolniczego handlu detalicznego. 

Herbata Iwan Czaj jest bestsellerem

Wróciła do swojego rodzinnego domu, do swoich ziół. Tutaj prowadzi warsztaty, poznaje i zbiera rośliny, suszy je i przetwarza. Produkuje z nich dobroczynne produkty – fermentowane herbaty, octy, sole ziołowe czy syropy. Bestsellerem w Zielskiej Kolonii jest herbata Iwan Czaj. Jej receptura pochodzi z Rosji, tam stosowana jest jako produkt leczniczy. To herbata fermentowana, a fachowo mówiąc – utleniana. Wytwarza się ją z wierzbówki kiprzycy. Polecana jest przy wielu problemach – dla pań w okresie menopauzy, ale też dla panów w zapobieganiu prostacie. Jest przeciwzapalna, wyciszająca, sprawdzi się przy migrenach. Agnieszka Prymaka śmieje się: – Ile bym jej nie zrobiła, wszystko się rozejdzie. I są kolejne zamówienia!

– Fermentację robi się po to, by wydobyć z roślin głębię smaku i zapachu. I ona rzeczywiście zupełnie zmienia smak. To jest dość mozolny proces, trochę trwa, wiele rzeczy ma znaczenie – wyjaśnia.  

Najpierw trzeba zerwać listki, czyli namierzyć pole, gdzie rośnie wierzbówka kiprzyca. Po zebraniu listki trzeba rozłożyć i przebrać. Później należy je zmiażdżyć, ugnieść, żeby puściły sok. Stopień rozdrobnienia rośliny ma wpływ na późniejszy smak herbaty. Ugniecione listki wkłada się do słoików, dość ciasno się upycha. W nich będzie zachodził proces utleniania. Takie słoje ustawia się w ciepłym miejscu na kilka, kilkanaście godzin. Czas ma znaczenie – zależy od rodzaju roślin. Gdy słój z zawartością zmieni kolor z zielonego na ciemny, brązowy, a zapach na kwiatowo-miodowy, można przechodzić do kolejnego etapu produkcji herbaty, a mianowicie suszenia. Teoretycznie to wszystko, ale praktycznie nie do końca. 

– Taka herbata lubi dojrzewać. Jest jak wino. Im dłużej leżakuje, tym jest smaczniejsza – podkreśla Agnieszka Prymaka. 

Ocet pełen lata, sole ziołowe i czarny bez 

Do fermentowania nadają się też liście wszystkich drzew i krzewów owocowych, które rosną w naszych sadach, a więc: jabłoni, gruszki, aronii, wiśni, czereśni, porzeczki, maliny, jeżyny czy mirabelki.

– Moja córka odkryła bardzo fajną herbatę, gdy miała pięć, sześć lat. Robiłam warsztaty fermentacji herbatek. Poszliśmy z grupą pod las zbierać różne zioła, ale przede wszystkim wierzbówkę, maliny, trochę wierzby, trochę nawłoci. Moja córka Nina już to wszystko znała, bo pomagała mi przy produkcji herbatek. „Mamo, ja nazbieram skrzypu” – oznajmiła. „Skrzypu, na herbatę?” – zdziwiłam się. W ogóle mi to nie pasowało. Jest bardzo suchy. Uparła się. Pomogłam jej przerobić ten skrzyp, przepuściłyśmy go chyba przez maszynkę do mięsa. Wysuszyłam tę herbatę, nawet jej nie próbowałam. Wrzuciłam ją do słoika. To było w lipcu. W październiku przyjechał do mnie kolega i mówi: „Zrób mi coś dobrego, takiego, czego jeszcze u ciebie nie piłem”. Otworzyłam tę herbatę ze skrzypu i okazało się, że jest rewelacyjna – relacjonuje zielarka.

Z powodzeniem produkuje również octy – nie tylko jabłkowy, ale też z pomidorów, ocet pełen lata z kwiatów jadalnych i leczniczych czy ocet z ogórków z koprem ogrodowym. Zajmuje się też wytwarzaniem soli ziołowych, bo – jak podkreśla – powinny być w każdej kuchni. Dzięki takiej mieszance soli używamy mniej, ale systematycznie, w małych dawkach wprowadzamy zioła.  

A jak wzmocnić swoją odporność? Agnieszka Prymaka radzi:

– Numer jeden to czarny bez. Sok z czarnego bzu musi być w każdym domu. On działa na wiele rzeczy – jest bogaty w drogocenne związki, które mają dobroczynne działanie i dla dzieci, i dla dorosłych. Warto stosować go profilaktycznie, by zapobiegać zachorowaniu.

authors image
Autor:

Anna Dycha

Reporter | a.dycha@bia24.pl