Dzięki jego sukcesom województwo podlaskie jest coraz bardziej rozpoznawalne w dyscyplinie sportów motocyklowych. W zeszłym roku, po „przebranżowieniu” się na dyscyplinę cross country, został II wicemistrzem Polski. Jak podkreśla sporty zespołowe nie są jego domeną, lubi polegać tylko i wyłącznie na swoich mocnych stronach. Zachęcamy do przeczytania naszej rozmowy z Damianem Bykowskim.
Paulina Górska: Kiedy zaczęła się Twoja fascynacja światem motoryzacji?
Damian Bykowski: Tą pasją zaraził mnie Tata. Lata temu, przynajmniej w naszym regionie, nie było takich możliwości jak dziś, szkółek, do których można byłoby zapisać się na lekcje. Zaczęło się niewinnie od jazdy hobbistycznej i spędzania wspólnie czasu. Można powiedzieć, że realizowaliśmy wspólne marzenia. Tata jest współzałożycielem pierwszego białostockiego klubu motocrossowego OFFROAD Białystok.
Czyli jest też jednym z prekursorów jazdy na motocyklach, jeśli chodzi o nasz region. Jednak mimo to, miałeś kilkuletnią przerwę od jazdy...
Tak, to prawda. Ta dłuższa przerwa przypadła na etap młodzieńczy. Zaczęły mnie wówczas interesować inne rzeczy, a te motory siłą rzeczy zeszły na drugi plan. Brakowało mi wówczas chyba rywalizacji i przede wszystkim towarzystwa rówieśników. Młodych adeptów jak ja było nie wielu. To był początek lat dwutysięcznych. Było to na zasadzie hobbistycznej jazdy, brałem udział w lokalnych zawodach amatorskich. Nie było mowy o niczym więcej, na tamtym etapie. Przez to, że jeździłem sam, nie do końca miałem z tego tyle przyjemności, ile ma się, realizując taką pasję w towarzystwie rówieśników. I chyba mi się to po prostu znudziło… Tata przestał jeździć i ja przestałem.
Jednak po kilku latach znów wsiadłeś na motocykl. Kiedy ta uśpiona pasja ponownie się obudziła?
Wróciło to do mnie w okresie liceum, miałem jakieś 17-18 lat. Właściwie to wróciło przypadkiem, bo pojechałem obejrzeć zawody na obiekcie klubu Offroad Białystok, który mieścił się w Wasilkowie i coś mnie zakuło, że ja zaprzestałem jeździć. Zobaczyłem jak to urosło w siłę, jak klub się rozwinął, wzrosło zainteresowanie tym sportem, poczułem, że ponownie chciałbym wsiąść na motor. Od tamtej pory trwa moja poważna, „zawodowa” przygoda z motocyklami.
Jak były przerwy, to spowodowane niestety kontuzjami. Każdemu to mówię, że ten sport jest przepiękny, ale jest okupiony wielkim ryzykiem i to trzeba brać pod uwagę.
Pamiętasz pierwsze profesjonalne zawody?
Oczywiście. Najbardziej utkwiły mi w pamięci, te pierwsze poważniejsze rangą zawody - Puchar Polski w Motocrossie w Olsztynie. Stawka była na tyle wysoka, że nie załapałem się nawet do wyścigów głównych, w którym to 40 zawodników startuje równocześnie do pierwszego zakrętu i zaczyna się wyścig. Nie ma przelewek. To były czasy gdy ta dyscyplina była najbardziej popularna… Wtedy też zobaczyłem pierwszy raz zawodników, którzy tam wygrywają, wielokrotnych mistrzów. Od razu zamarzyłem, że chciałbym być w stanie z nimi kiedyś konkurować i stawać obok nich na podium. Dopiąłem tego.
I z czasem przyszły pierwsze sukcesy...
W motocrossie zostałem dwukrotnym mistrzem Strefy Polski Północnej w najwyższej klasie MX Open, w 2016 roku byłem czwarty w klasyfikacji sezonu Mistrzostw Polski w motocrossie również w tej najwyższej klasie – nazywanej wtedy „królewską”. Kilka sezonów utrzymywałem się w TOP 5 kraju. W 2022 roku zostałem wicemistrzem Pucharu Polski w motocrossie. Oprócz tego było kilka pojedynczych sukcesów w eliminacjach MP, gdzie udało mi się stanąć na podium. Startowałem też za granicą - na Litwie, skąd również przywoziłem puchary.
Jesteś ambitny jeśli chodzi o wyniki?
Zawsze miałem ambicje, by startować w tej najwyższej klasie, chciałem ścigać się z najlepszymi. Wolałem w tej klasyfikacji zająć dalsze miejsca, niż zdobywać laury w klasie juniorskiej. To wyniosłem z domu, że taka postawa na dłuższą metę przyniesie lepsze rezultaty. Ambicja to moje drugie imię.
Jest to jednak dyscyplina sportu, w której jesteś narażony na liczne kontuzje...
Większość kontuzji bierze się z tego, że zawodnik jest niewystarczająco wytrenowany lub kiedy… i tak jest najczęściej robimy to ponad swoje własne siły. Za duże ambicje potrafią nas skrzywdzić. Tu głowa odgrywa bardzo ważną rolę.
Czyli trzeba czasami powiedzieć stop brawurze?
Cała nasza jazda oscyluje przy tej cienkiej granicy szybkość versus rozsądek. Jak przesadzimy, to oczywiście kontuzje mogą nas wykluczyć z udziału w zawodach przez kolejne miesiące, czy nawet z reszty sezonu.
Poważna kontuzja spowodowała też, że postanowiłeś zamienić motocross na cross country.
Tak. Cross country od motocrossu różni się przede wszystkim formułą zawodów. Ścigamy się praktycznie na tych samych motocyklach. Cross country są to wyścigi bardziej długodystansowe, to 1,5 h jazdy no stop, przypomina nieco wyścig Formuły 1 z pit stopem. A motocross to jest taka jazda na 110 procent przez pół godziny i rywalizacja ząb w ząb, łokieć w łokieć. Podszedłem do tego zdroworozsądkowo… Wybrałem mniej ryzykowną jak dla mnie dyscyplinę sportów motocyklowych. Przez 1,5 h jazdy na pewno ryzykuję dużo mniej, niż przez pół godziny, gdzie jeżdżę jak wspomniałem na 110 proc. Inne tempo, inny rozkład sił. Zawsze też tak mówiłem, że cross country będzie to dla mnie taka sportowa emerytura… [śmiech].
Sukces i pielęgnowanie sportowej pasji są okupione wyrzeczeniami?
To jest ogromne poświęcenie. Większość ludzi widzi tylko rezultat. Mało kto widzi zaplecze takich przygotowań. Moja żona i przyjaciele już nawet się z tego nie śmieją, że ja zawsze wszędzie muszę zabrać rower lub chociaż buty do biegania. Niezliczone godziny treningów i przygotowań, niestety też sporych nakładów finansowych. Myślę, że tyczy się to także innych sportowych dyscyplin. Z jedną różnicą, ponieważ tutaj dochodzi kwestia, że ja sam nie jestem wystarczający do tej dyscypliny. Jest motocykl, o który muszę zadbać i właściwie przygotować. Sporo czynników wpływa na mój wynik. Czasami jest tak, że jedna rzecz nie zagra i nie ma mowy o wyniku. Wtedy pojawiają się wielkie frustracje, bo ja dałem od siebie wszystko, a zawiódł jakiś niuans w motocyklu… którego np. nie dopilnowałem, albo którego nie wziąłem pod uwagę.
Jak wygląda taki przykładowy sezon motocyklowy?
Sezon w sportach motocyklowych rusza w marcu i kończy się zazwyczaj w listopadzie, przyjęło się, że ostatnie zawody w roku odbywają się 11 listopada, w dniu Święta Niepodległości. W bieżącym roku inauguracyjne zawody mieliśmy 10 marca, w naszej nowej lokalizacji, na torze w Zabłudowie pod firmą SaMASZ.
Każdy z nas przygotowuje się na własną rękę. Oczywiście są trenerzy, którzy pomagają, doradzają jak się przygotować. Zima jest doskonałym okresem żeby powzmacniać trochę mięśni oraz zbudować odpowiednią wydolność, bo tak na prawdę ten sport kondycją stoi. Później względem dyscypliny do której się przygotowujemy, to pod nią ustawiamy już konkretne treningi motocyklowe.
Oprócz tego, że sam startujesz w zawodach, to jesteś też instruktorem.
Zgadza się, jestem licencjonowanym instruktorem sportów motocyklowych PZM. Dorobiłem się młodej grupy swoich wychowanków, którzy odnoszą poważne sukcesy.
Często słyszę pytania, w jakim wieku najlepiej zacząć. Dzieci 6-7 letnie potrafią sobie już dobrze radzić. Oczywiście zawsze powtarzam, by robić to z głową. Trzeba pamiętać, że dziecko bardzo łatwo zrazić… Jeżeli zrobilibyśmy to w nieodpowiedni sposób, dajmy na to dziecko by się przewróciło na dzień dobry czy motor zachowałby się w niechciany przez nas sposób, to dziecko może mieć traumę i już nigdy więcej nie zechce nawet na motocykl spojrzeć.
A propos sukcesów, warto wspomnieć o tych moich wychowankach. Jeden z zawodników został mistrzem Polski w motocrossie, w najmłodszej klasie MX 65. Inny został Mistrzem Strefy Polski Północnej w motocrossie, również w najmłodszej klasie. Sukcesy juniorów były również w Pucharze Polski w Cross Country z zeszłego roku, można byłoby tego trochę wymieniać...
Co oprócz motoru sprawia Ci frajdę i daje zastrzyk sportowej adrenaliny?
Zdecydowanie rower! Wystartowałem nawet w kilku wyścigach rowerowych, z małymi sukcesami. To dla mnie reset. Uświadomiłem sobie, że to jest bardzo podobny wysiłek: cross country, w którym startuję i ta jazda na rowerze, pozycja jest praktycznie identyczna. Trenując na jednym od razu mam profity w drugiej dyscyplinie, bo tak naprawdę sport motocyklowy jak już wcześniej wspomniałem również opiewa na żelaznej kondycji, a jeżdżąc na rowerze ją buduję. Zauważyłem taką symbiozę pomiędzy rowerem, a moimi wyścigami na motocyklu. Cross country to ściganie na różnych nawierzchniach, podobnie jak jazda rowerem.
Sporty motorowe nie są tak popularne jak np. piłkarska ekstraklasa. Nie mają aż tylu entuzjastów...
Tak, jako zawodnik uważam, że na tym cierpimy. Dajemy ludziom spore widowisko, na pewno nie gorsze niż mecze piłki nożnej, a momentami wręcz dostarczamy więcej emocji - są nieprzewidywalne zwroty akcji, skoki i spore prędkości. Mimo to nie cieszy się popularnością ta dyscyplina. Myślę, że to przede wszystkim bark mediów w tym sporcie. Jest pewna zmiana, są puszczane relacje w telewizji internetowej. Na pewno to stwarza większe możliwości dla zawodnika, bo ma co zaoferować dla potencjalnego sponsora. Jednak ta promocja dalej nie jest wystarczająca.
Co byś poradził młodym, którzy mają motorową zajawkę…
Warto zacząć na spokojnie od najprostszej jazdy hobbistycznej. Trzeba czerpać z tego przyjemność i dobrze się bawić. Nie zawsze muszą to być krew, pot i łzy. Nie wszyscy muszą podchodzić do tego profesjonalnie. Starty w zawodach to już stres, rywalizacja, ryzyko i jazda bez trzymanki. A jazda amatorska na torze, to zupełnie coś innego.
Uważam, że stres w sporcie jest potrzebny, stres motywuje, napędza. Ważne, żeby jego poziom był optymalny, bo jeśli jest za duży, to może wówczas przerodzić się w presję i nas paraliżować. Presja jest czymś najgorszym, co może spotkać sportowca. Składają się na nią różne czynniki: oczekiwania kibiców, bliskich, sponsorów czy własne niespełnione ambicje. W moim przypadku kontuzje to był zawsze czas na przemyślenia, na wyciąganie wniosków z tego wszystkiego. Z perspektywy czasu uważam, że każdą kontuzję spożytkowałem dobrze.
Podczas jednej z moich kontuzji, przykładowo udało mi się obronić tytuł magistra, a wcześniej jakoś nie mogłem się za to zabrać…
Promujesz zdrowy styl życia poprzez sport, zachęcasz młode osoby do aktywności fizycznej.
Tak, promuję gminę Supraśl z której pochodzę. Swoją aktywnością sportową chcę zachęcić młode osoby do aktywności fizycznej i uprawiania sportu w celu profilaktyki prozdrowotnej. Na co dzień trenuje jeżdżąc na rowerze czy biegając przemierzając supraskie lasy. Miałem w zeszłym roku kilka spotkań z uczniami w szkołach w Supraślu, Ogrodniczkach i Sobolewie w celu przypomnienia jak istotna jest aktywność ruchowa w życiu każdego człowieka. Ruch to zdrowie, zawsze to podkreślam.
Dziękuję za spotkanie i kibicuję mocno w promowaniu sportów motocyklowych, życząc dalszych sukcesów.
Dziękuję!